W czasach kiedy muzyki słuchało się z płyt dużych i czarnych, książki i bilety do kina były tanie jak barszcz, a w kinach grano głównie radzieckie filmy, niczego nie podejrzewając i niczego nie oczekując wsiadłam do pociągu. Pociąg był długi, dalekobieżny i, jak na pociąg przystało, zawsze w drodze. Andrzej był człowiekiem drogi, więc to nie przypadek, że poznałam go w pociągu.
Tamten pociąg jechał z Łodzi do Krzyża, niby wszystko zwyczajnie, ale jakoś inaczej – nie raz przecież jechałam pociągiem, więc wiem. Wbijał się w powietrze i rozcinał przestrzeń, to normalne, ale pędząc przez rok 1989 rozcinał również czas. Moje życie podzieliło się na epokę przed i po spotkaniu z Andrzejem, a życie Andrzeja też się zmieniło – przez to rozcięcie czasu. Tę zmianę czasu odczuliśmy wszyscy, bo to był przecież niezwykle ważny dla Polski rok.
To jest znaczące, że wtedy Andrzej wracał do Krzyża. Oczywiście jeszcze wiele będzie podróżował – wyjeżdżał i wracał, ale ponieważ to był ten rok, fakt że spotkałam go akurat gdy wracał uważam za symboliczny.
Wiem, że to zabrzmi górnolotnie, może nieprawdopodobnie, ale wiele razy myślałam o wrażeniu jakie wtedy na mnie zrobił i za każdym razem na plan pierwszy wysuwa się światło. Musiałam je w jakiś sposób zobaczyć i było dla mnie jasne, że nikt nie zajmie miejsca przy Andrzeju właśnie z powodu tego światła, choć pociąg, jak to zwykle wtedy, był przepełniony i wielu pasażerów stało w korytarzu. Suryn siedział na miejscu przy oknie od strony korytarza – siedział i świecił. Nic, tylko uciekać! Uciekłam więc czym prędzej na drugi koniec wagonu, ale równie szybko wróciłam, bo jak długo można stać spokojnie, gdy kilka metrów dalej ktoś z zupełnie innej czasoprzestrzeni siedzi skąpany w jasnym świetle? Zajęłam więc to z pozoru puste miejsce obok, wcisnęłam się między poetę a światło i nie przypuszczałam nawet, że wkrótce mieszkanie Andrzeja i jego mamy stanie się dla mnie przystanią w podróży przez życie, przerwą na głęboki oddech, szparą, przez którą można było dostrzec inną rzeczywistość.
To będzie opowieść o człowieku: poecie, wędrownym bardzie, myślicielu, duszy towarzystwa, królu życia, lekkoduchu, mistyku, eremicie i ascecie. Opowieść o magnetyzującej osobowości i drażniącym pozerze, o głębokiej pokorze i ogromnym ego, o szukaniu i błądzeniu, uleganiu słabościom i zwycięstwach ducha. O człowieku ulotnym jak jego poezja, który w życiu wielu ludzi pojawiał się niespodziewanie i niespodziewanie znikał niczym słynny kot z Cheshire, najdziwniejsza i najbardziej tajemnicza postać w powieści Lewisa Carrolla.
Książka powstała na podstawie wspomnień przyjaciół. Przyjaciele są jak lustra. Odbijają się w nich różne twarze Andrzeja. Gdy nałożymy je na siebie powstaje portret, niekoniecznie doskonały, czasem nawet mocno irytujący, ale rozświetlony jasnym promieniem światła. Spotkanie z tym promieniem okazało się dla wielu doświadczeniem transformującym.
Każdy kto o nim opowiadał zapamiętał go nieco inaczej. Tak już chyba jest, że najlepiej potrafimy dostrzec w innym człowieku to, co w tym momencie żyje w nas. Niektórzy spędzili z Andrzejem wiele intensywnych lat, inni mieli okazję tylko kilka razy go spotkać, ale zawsze były to spotkania istotne. Zacznijmy od tego, co na hasło „Suryn” znajduje w pamięci Waldek Czechowski, który towarzyszył mu najdłużej.
Strona 2 z 89