Strona 184 i 185

Samotność
Straszliwy ciężar pod podwodnym niebem, chmury z ołowiu i od tygodnia ani blasku. Byłem tam i ślady po ludziach świadczyły o naszej znikomości. Ogromną mocą woli usiłowałem utrzymać myśli i atomy ciała, by nie eksplodować jak wypalona gwiazda. Obłęd człowieka, samotność zmierzchu, mokry popiół jak fotografia umarłego światła, porwana folia klaskała na wietrze, szara Drawa niosła czarne liście i stary sweter Robinsona. Teraz częściej tu zachodzą dziki niż ludzie. Ze skarpy oderwał się kawał bzu i zwisa nad wodą jak sztandar z fioletowym pytaniem. Wypatrująca lata jabłoń zeszła pod ziemię i śni owoc odkupienia. Oto lekcja samotności i miłości większa od wszelkiego stworzenia. Stałem tam czekając na słońce lub chociaż na uśmiech Anioła – cisza i szara wilgoć. Klęczałem z odwrotnej strony Raju z obłędem szepcząc Twoje imię z nadzieją na święty blaski, który by mnie przemienił w Ciebie.
Wiersz ratunkowy
z samego środka szaleństwa
z oka obłędu
z imperium interesów bez końca
ryknął potężnie powstał i obudził mnie
bym przejrzał i zobaczył
szatańskie pułapki tak gęste
jak niegdysiejsze lasy
ekrany mnożyły jego zwycięstwo
oczy powielały niebyt i cierpienie
wybiegłem z miasta
biegłem i szedłem tak długo
aż trafiłem na czysty strumień
w cieniu olch, wierzb i jesionów
i tu zacząłem budować
państwo człowieka

Poprzednia  Następna