Staruszka w ogrodzie Staruszka w ogrodzie w środku apokalipsy sieje pietruszkę, marchew otula ziemią ziarna pomaga wiośnie a nad nią kometa i wiatr łamiący gałęzie w telewizji lęk, krew i pieniądze gdzie się podziały piękno, umiar i harmonia? dzieci strzelają do nauczycieli moja matka sieje pietruszkę i marchew w sercu świata
Wspominając Andrzeja nie można zapomnieć o jego matce, Walentynie Suryn. Ona jest kluczem do osobowości syna. Zmarła w 2015 przeżywszy sto lat w zdrowiu i spokoju ducha. Dla mnie była mamą Andrzeja, a po jego śmierci kochaną panią Walentyną. Odwiedzałam ją, gdy tylko mogłam. Zabierałam do jej mieszkania w Krzyżu bliskich mi ludzi. Chciałam, żeby poznali panią Walentynę, bo tacy ludzie nie zdarzają się często. Ona była jak szaman. Kiedy czytałam książki Castenedy o jego przygodach z szamanem, Indianinem z plemienia Yaqui, zwróciłam uwagę na to, że ów szaman jednym dotknięciem, spojrzeniem, słowem potrafił zmienić stan ducha Castanedy, podnosił go, zmieniał perspektywę. Pani Walentyna robiła to samo. Po wizycie u niej zawsze czułam się inaczej. Czułam się lepsza, piękniejsza, bardziej wolna, bardziej…wzniosła, bo pani Walentyna żyła na wyżynach ducha i prawdziwie spotkać się z nią można było tylko tam.
Czasem jeździłyśmy razem nad Drawę, na tę skarpę, którą Andrzej sobie tak upodobał, czasem chodziłyśmy na cmentarz, raz byłyśmy nawet na grzybach i najwyraźniej mam w pamięci obraz z tej grzybowej wycieczki: drobna staruszka w jasnym prochowcu stoi wśród sosen oświetlona rozproszonym przez korony drzew światłem słońca.
Tak, ona i Andrzej to światło, choć Walentyna wyraźnie była człowiekiem wiary, a Andrzej przez większość życia był jednak człowiekiem wątpliwości, ale to dzięki niej Andrzej był silny tą najważniejszą siłą – siłą ducha. Ona dawała mu jasność i szlachetność, której nie stracił nawet wówczas, gdy tak bardzo pogorszył się stan jego zdrowia.
Po śmierci Andrzeja pani Walentyna zaczęła porządkować jego notatki, przepisywać rękopisy, które często pisane były bardzo niewyraźnie, trudne do rozszyfrowania, potem zaprzyjaźniona młodzież przepisywała to na maszynie. Dała mi później te maszynopisy, widziałam, że zdarzało się jej poprawiać Andrzeja wiersze. Skreślała fragmenty, które wydawały się jej zbyt ponure i zastępowała je łagodniejszymi. Nie tolerowała też przekleństw, też skreślała lub starała się je złagodzić. Ta praca pozwalała jej na kontakt z synem. Zajmowała się tym niemal do końca życia.
Pani Walentyma była nauczycielką. Kochała młodych ludzi i miała potrzebę dzielić się z nimi wiedzą i doświadczeniem. Nie tylko tym zresztą. Przez przypadek dowiedziałam się, że ze swojej skromnej emerytury odkłada co miesiąc pewną sumę, by dofinansować studia jakiejś zdolnej uczennicy.
Ze Stanisławem Pławskim i Kasią Hołyst, autorką pierwszej pracy magisterskiej o Andrzeju odwiedziłam panią Walentynę, gdy była już niesamodzielna i leżała w domu opieki w Wieleniu. To był czas koło Bożego Narodzenia. Na całe gardło, bo już słabo słyszała, śpiewałyśmy jej wtedy kolędy. Nie poznawała już nas, myślała też, że jest u siebie w domu, wydawało się jej, że podaje do stołu, zapraszała żebyśmy się rozgościli. Zawsze lubiła gości. Wszystkich serdecznie witała, a potem żegnała machając ręką z balkonu, póki nie znikaliśmy jej z oczu.
Bystry umysł i niesamowite poczucie humoru zachowała niemal do końca. Pamiętam, jak odwiedziłyśmy kiedyś razem grób Andrzeja. Na cmentarzu w Krzyżu groby uporządkowane są w szeregach, a kolejne rzędy zwrócone do siebie nagrobnymi tablicami. Pojawił się przy nas starszy człowiek, który odwiedzał właśnie grób swojej żony. Pani Walentyna przywitała go z uśmiechem i powiedziała: “Panie sąsiedzie, my tu niedługo będziemy główka w główkę leżeć”. Sąsiad spojrzał na nią i szybko uciekł. Pani Walentyna zaśmiewała się, ja z nią.
Gdy poprosiłam ją, by na potrzeby tej książki opowiedziała mi o Andrzeju, chciała go widzieć tylko z jasnej strony. Myślę, że nie tylko dlatego, że takie jest prawo matki, ona po prostu tak to widziała, takie było jej podejście do życia i świata.