Na poświęcenie kawałka ziemi Allanowi Ginsbergowi Masz rację Allan – wszyscy mamy rację święte słoneczniki Rockland wszystkie święte słoneczniki Posłuchaj daruję tobie cierpienia stacyjne moje szkice lunarne oniryki fatalne szepty sakralne strachy manualne Posłuchaj była naga i szczera jak kopia Don Kichota lubiła karmić poetów w klatkach nie wiem czy wiesz że poeta to pierwsze stadium owada Posłuchaj żal Colombiny to całkiem różowy pomysł na białej ręce Boga gdy się o tym dowiedziała pękło mechaniczne serce Posłuchaj ty który szybujesz nad biologią już ci chromosomy ukręciły stryczek ale nie o tym o twoich zwierzętach chciałbym ale z daleka bo znam ich krwiste nawyki otóż – daj im wolność niech gnają w mityczne lasy niech stadem wybuchną na sklepieniach jaskiń bo inna to myśl i inne polowanie Posłuchaj szept betonowych mózgów wyrosło mi miasto jak wyrok na błękit w nim odmierzam cztery pory bólu pierwsza jest siną hieną obżartą moim snem druga pospiesznym deptaniem kamienia trzecia papierową corridą czwarta gestem nadziei granatowego guru Posłuchaj dałem ci zboża i minerały licencję na szczęście kim jesteś jesteś obrazem kobiety żeglującej po martwych morzach jesteś zapomnianym słowem w indiańskiej legendzie dla ciebie ten błękitny lunapark pełen dzikich liczb i niecierpliwych tajemnic
Co powiedziałby Suryn, gdyby dziś mógł przeczytać ten wiersz we właściwej formie. Może coś takiego?
– Wielce mnie ucieszyłeś Słapiku, żeś trzymał tę historię tak długo w pamięci, na pohybel redaktorskim pomysłom. Jeśli chcesz, możemy się gdzieś razem wybrać z tej okazji. Zróbmy sobie święto!
Z pewnością powiedziałby „Słapiku”, bowiem panowie mówili w tamtych czasach do siebie wyłącznie po nazwisku. A jeśli święto, to przydałby się też Darski.