Zawieszony między niemożliwym a niemożliwym rozśmieszam kosmos
Wróćmy teraz do pociągu, tego z którym spotkaliśmy się na początku książki, który jedzie przez czas i rozcina go na dwie epoki: przed i po komunie.
Suryn oczywiście nie znosił komuny, jak wszyscy, ale paradoksalnie było mu wtedy dużo łatwiej funkcjonować. Sprawy polityki go nie zajmowały, miał swoje pasje, miał czas i przyjaciół, którzy mieli czas dla niego. Potem tak nagle wszystko się zmieniło. To znaczy Suryn pozostał gdzie był, a pociąg z większością przyjaciół odjechał. I to szybko. Skończyła się komuna, a wymagająca kapitalistyczna rzeczywistość upominała się o materialne sprawy. Czas to teraz znaczyło: pieniądz. Większość znajomych Andrzeja pochłonięta była wówczas pracą, chcieli coś osiągnąć, dorobić się, odżyć. Niektórzy płynęli na tej fali nowych możliwości, inni się z nią zmagali, ale działali, podejmowali wyzwania. Andrzej tą nową rzeczywistość zanegował. Nadal pozostał niebieskim ptakiem, który unosi się ponad rzeczywistością.
Ktoś nam ukradł Boga i naszczał do piwa. Wyciągnął telewizory z kapelusza, ulepszył chleb. Tłumaczy wiatr rok naprzód. Pusto w oczach, pusto w sercu, pełno zaś w domach wariatów.
Tak to widział, świat się zepsuł, ludzie powariowali i gonią za tym, co nie istotne. On nie zamierzał. Stał więc i przyglądał się pędzącemu światu, a grunt osuwał mu się spod nóg. Co ja tu robię? Pan porywu wiatru, książę mgieł, syn nie z tej ziemi i nie z mego nieba. Co ja tu robię w tych czasach bez rasy, gdzie ludzie jedzą chleb, a nie smakują chleba? Pytał i coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości. Coraz mocniej zagłębiał się w sobie. Ale również tu nie było dobrze. W świecie ducha też nie znalazł ukojenia, bo na drodze do mistycznego przeżywania Jedni było jednak sporo pułapek i przeszkód.
Tomaszu, co mnie więzi? – pytał Tomasza. Więzi cię wymyślone ty – dostał odpowiedź. No, jak na wymyślone całkiem nieźle napierdala – zanotował na kartkach notesu, który trafił po jego śmierci do rąk Wacława Sobaszka i dzięki temu powstała książka „Dialogi z Tomaszem”.
Stań się tym, kim jesteś! Napisał dużymi literami na okładce innego notesu jesienią 1994 roku. Uznał, że to stawanie się, przepoczwarzanie jak je nazwał, wymaga od niego zatrzymania, ciszy, modlitwy, medytacji i ascezy. Miał nadzieję, że z kokonu wyjdzie nowy, świetlisty Andrzej.
Duchowa droga, na której teraz był, nie była dla niego całkiem nowa. Była konsekwencją dawnych myśli i zamierzeń, intensywniejszą kontynuacją podróży w głąb siebie, którą rozpoczął dużo wcześniej.
Pod koniec lat 70-tych wyjeżdżał do Wrocławia na warsztaty Jerzego Grotowskiego. Zdaniem Waldka Czechowskiego to tamte doświadczenia zainspirowały go do duchowych poszukiwań. Potem zaczął szukać duchowego mistrza, ale nie udało mu się takiego znaleźć. Rozgoryczony napisał, że świat jest pełen vicemistrzów i w duchową podróż wybrał się samotnie. Przez lata inspirowali go Gurdżijew, Castaneda. Steiner, Merton, Ojcowie Pustyni. Nie tylko zaczytywał się w lekturach, ale przez rytuały, oddechowe ćwiczenia i różne praktyki próbował osiągać wyższe stany świadomości.
Andrzej siedzi w lotosie, a jego krtań wibruje głoską OM, potem AH, potem HUNG. Andrzej na jesiennej łące leży wśród żółtych kwiatów wrotyczy i białych baldachimów krwawnika, prosi by ziemia łaskawie przyjęła ból jego ciała, by niebo dało mu łaskę niewątpliwości.
Andrzej w swoim pokoju, na ciemnozielonej kozetce wizualizuje uzdrawiające barwy: leżę spowity w zieleni, błękit wnika w moją głowę, kąpię się w amricie srebrzystego światła, wypowiada powoli słowo po słowie zostawiając miejsce na wyobraźnię, dzięki której wszystko się dzieje.
Andrzej idzie kędy duch wionie. Nie ograniczają go doktryny, zwyczaje, tradycje. Sam szuka. Sam błądzi. Próbuje wszystkiego, by urzeczywistnić coś, o czym niewiele wie, ale za czym zawsze tęsknił.