Dość już tego, panie Ego
Andrzej wciąż zmagał się z sobą i ze światem. Chciał się dopracować głębokich moralnych zasad, a jednocześnie miał poczucie wyższości w stosunku do innych. Dostrzegał absolutne piękno świata z jednej strony, a z drugiej był zaniepokojony tym, że świat schodzi na psy. Rozczarowywała go rzeczywistość, męczyły sprzeczności charakteru. Starał się znaleźć w sobie równowagę: oto stąpam po ostrzu miecza – pisał w wierszu – to nie odwaga, to równowaga. Równowaga – wstęga pomiędzy przeciwnościami, to była droga, której szukał, ale przecież często poruszał się po skrajnych wychyleniach sinusoidy: whisky i medytacja, kobiety i zakon, folgowanie w jedzeniu, a potem miesiąc surowego postu, post zakończony spałaszowaniem bombonierki, ekstrawertyczne wybuchy entuzjazmu i nagłe wycofywanie się. Raz w tę, raz w tę.
Był złożoną wieloaspektową osobowością, a charakter miał pełen sprzeczności. Z jednej strony życie pełnią, z drugiej cieniem. Pod maską pewności siebie skrywana nieśmiałość. Narcyz silne epatujący sobą, a jednocześnie człowiek skromny i pokorny.
W relacjach z ludźmi był osobą absolutnie unikalną. Dla wielu był postojem w drodze, spokojną przystanią w biegu. Potrafił zatrzymać człowieka i zwrócić w głąb siebie. Spotkania z nim dawały szansę obcowania z bardzo głębokimi ważnymi tematami, na które nie wszyscy byli przygotowani, nie zawsze był na nie stosowny czas. Bywało, że konfrontacja z Andrzejem sprawiała ludziom trudności. Tym bardziej, że nie był przecież idealny a mówił o ideałach. Bywało też, że ludzi drażnił, zawodził i sprawiał im kłopoty. Czasem sam nawarzył piwa, które wypić musiał kto inny.
– Andrzej był trudnym człowiekiem. Długo z nim nie wytrzymywałem i choć sporo razem robiliśmy zawsze był między nami dystans. Dużo dawał z siebie, ale dużo też wymagał, był strasznie absorbujący, zabierał przestrzeń. Po kilku godzinach byłem nim zmęczony. Drażniły mnie też te jego maniery i wpuszczanie innych w opiekę nad sobą. Nie czuję powołania, żeby się opiekować dorosłymi ludźmi, więc nie miałem do niego cierpliwości – przyznaje Ryszard Latecki.
Kiedyś zafundował mi nieciekawą przygodę – kontynuuje. – Entuzjastycznie zapraszał do Pupek, do Robaka – domu, który niegdyś należał do Waldka Czechowskiego. Przyjeżdżaj do Robaka, zachęcał. Posiedzimy, pogadamy, pogramy. To była jesień. Przyjechałem maluchem z Warszawy pod Olsztyn. Maluch trochę zdezelowany, więc zaraz po przyjeździe odstawiłem go do Jonkowa, do mechanika. Przywędrowałem stamtąd do Robaka, zastałem Andrzeja w nie najlepszym humorze i dom pełen ludzi. Napięta, ciężka atmosfera. Nikt nie mówił o co chodzi, ale wyraźnie się czuło, że nasza obecność im przeszkadza. Andrzej udawał, że wszystko jest w porządku, ale niedługo potem wziął swój plecaczek i wyszedł. Ja nie mogłem wyjechać, bo samochód stał u mechanika, a do Robaka ciągle zjeżdżali nowi nieznani mi ludzie i nie widziałem tam dla siebie miejsca. Okazało się, że chwilowi lokatorzy to muzycy i aktorzy związani z teatrem Węgajty, którzy wynajęli dom Waldka. Byli zajęci swoimi sprawami i niemile zaskoczeni lokatorami, którzy są niemile zaskoczeni nimi. Nie było wtedy telefonów, więc Andrzej nie wiedział o tym, że Teatr wynajął Robaka. Sam był zaskoczony, bo u Waldka zawsze czuł się jak u siebie, ale nie umiał tej sytuacji pozytywnie rozwiązać. Nie próbował nawet. Po prostu zniknął zostawiając mnie z kłopotem.
– To było najpewniej w 1988 r. podczas któregoś z kolei naszych wspólnych spotkań poetyckich w Olecku. Darski mieszkał wtedy na górze z żoną, a na dole dwudziestu kilku młodych ludzi zrobiło sobie imprezę – wspomina Marek Sobczak. W pewnym momencie Wojtek się zdenerwował i zszedł na dół, żeby ich uciszyć. Na to ktoś z imprezujących powiedział mu, żeby spierniczał. Darski spierniczył, ale za chwilę wrócił…z gaśnicą. Pokój cztery na trzy metry po konfrontacji z zawartością strażackiej gaśnicy wyglądał, powiedzmy, malowniczo. Ten cały tłumek młodych ludzi chciał później Darskiego zlinczować. Wojtek wpadł do mojego pokoju prosić o azyl, a później przypomniał sobie, że żona sama, więc poprosił, bym poszedł spać do ich pokoju – gdyby ktoś się wdarł, byłoby nas już dwóch. Do Andrzeja nie poszedł, choć to był najbliższy jego przyjaciel. Na Andrzeja w takich sytuacjach nie mogliśmy liczyć.