Strona 26 i 27

Wyobraźmy sobie Suryna w tym wełnianym płaszczu w jodełkę, wśród przyjaciół słynnym niczym coenowski niebieski prochowiec. Wygląda jak stateczny dżentelmen: płaszcz, apaszka, eleganckie buty, wąs, blond włosy zaczesane do tyłu. Jest w Warszawie. Idzie po Nowym Świecie i zaczyna stepować, a potem zachęca: teraz mówimy wyłącznie limerykiem. I na bieżąco wmyśla:

Pewien facet spod Raszyna,

dziwne kawały wycinał.

Raz wyciął sobie wyrostek,

pech chciał, że aż do kostek.

Martwiła się jego rodzina.

Ja na to:

Pewien mnich (już niemłody) w Tybecie

hodował trzy żaby w berecie

wędrował z nimi po górach

aż żaby utknęły w chmurach.

Pisano o tym w gazecie.

Ja zwykle nie rymuję, ale z Andrzejem przecież wszystko działo się nie tak, jak zwykle. Nie wiem jak to możliwe, że przechowałam te rymowanki w pamięci przez tyle lat. Było ich znacznie więcej, bo bawiliśmy się tak przez całą drogę. Dokąd szliśmy – nie pamiętam, ale stepowanie i rymowanie tak.

Pamiętam też jak jechaliśmy razem autostopem z Gorzowa. Zabrał nas życzliwy kierowca NysyPo drodze na życzenie Andrzeja zabierał kolejnych autostopowiczów i w końcu w Nysce zrobiło się ciasno i bardzo wesoło. Andrzej w tym towarzystwie przypadkowych osób zainicjował wspólne śpiewanie i granie na czym popadnie. Wystukiwał rytm na blaszanych drzwiach, na kolanach dziewczyn, grał patykiem na butelkach, gwizdał. Wszyscy byli zachwyceni, niechętnie wysiadali z tej zaczarowanej dorożki, a kierowca nadrobił kilometrów, bo Andrzej nabrał ochoty, by zobaczyć jezioro. Podobnych historii zdarzyło się pewnie znacznie więcej. I może dlatego, że sam Andrzej był wartością poetycką, niewielu przyjaciół interesowało się tym co robił jako poeta.

Jeszcze takie obrazy i wspomnienia: nad warmińskim jeziorem siedzi pod drzewem z Wacławem Sobaszkiem, popijają piwo i Andrzej inicjuje recytację Pana Tadeusza heksametrem. Świetnie mu to wychodzi.

Z Wojtkiem Darskim postanawia pisać poezję na kilogramy i sprzedawać ją na makulaturę. Zakładają, że dzienna norma to kilogram kartek zapisanych wierszami.

Z Waldkiem Czechowskim siedzi na wiśni we wsi Pupki. Rozmawiają o Czechowie i strzelają pestkami do dzieciaków. Andrzej na drzewie wymyśla dramat „Wiśniowy dziad”, mówi tekst na bieżąco, zaśmiewają się, nikt niczego nie zapisuje.

Z pocztówek i kartek robi kolaże, małe dzieła sztuki. Przesyła pozdrowienia z różnych stron świata, choć wszystkie pisze oczywiście w Polsce. W listach wysyła krótkie wierszyki, jak ten pod tytułem Imię. Dostałam ten wierszyk w jednym z listów, ale ten sam posłał też Słapikowi. Obdarowywał wszystkich hojnie.

Imię
Weź ten wiatr
co pasie się na łące
pieści firanki   
i prowadzi drogą
Twoje Imię
do mnie

Poprzednia  Następna