Coraz częściej trafiał do szpitali, robiono mu kompleksowe badania, ale nie postawiono konkretnej diagnozy. Nie było mu łatwo się leczyć, nie był przecież ubezpieczony, nie miał pieniędzy, ale rodzina i przyjaciele starali się jak mogli, by załatwiać mu wizyty. Jego kuzynka była lekarzem w Nowej Soli, pojechał tam do szpitala. Potem leżał w Poznaniu, w Łodzi, w Trzciance. Niczego nie ustalono. Lekarze zaczęli w końcu podejrzewać, że wszystkie dolegliwości pochodzą z psychiki. Być może dzisiaj rozpoznano by depresję i może z diagnozą byłoby Andrzejowi łatwiej, bo przecież naprawdę wszystko go bolało, naprawdę źle się czuł, a badania wykazywały, że nic mu nie jest – można w końcu zwątpić we własne ciało.
Teraz noc połyka światło. Ja na prochach o sen proszę. Słucham Mozarta i ciało moje coraz bardziej osobliwe mi się wydaje, pisał w notesie. A na następnych stronach o bólu zęba, potem znów o kłopotach ze snem i o tym, że wyjazd nad morze do brata był błędem.
Dziś morze bardziej morskie. Wiatr, deszcz, fala za falą wspina się na plażę, by z sykiem rezygnacji rozpłynąć się na powrót. Słaby jestem, żołądek drewniany, duch na rozkazach ciała, zjadłem owsiankę i próbuję jakoś udobruchać ból. Mam poczucie bezsensu mego bycia tutaj. Wymusiłem ten wyjazd i oto teraz zbieram. Próbuję spać – nic z tego. Łykam medazepam, signopam, piję ziółka. Za słaby jestem na spacer, poganiam minuty – jutro uciekam do domu. Gdybyż móc zniknąć jak pstryczek.
Przyjaciele radzili, żeby przestał skupiać się na chorobie, niektórzy widzieli w nim hipochondryka, niektórych drażnił tą ciągłą słabością, której poświęcał tyle uwagi, a ci, których widywał rzadko byli zaskoczeni, że on teraz taki chudy, taki przezroczysty, taki niematerialny jakiś, jak cień.
– W moim domu nikt wtedy nie wierzył, że on jest naprawdę na coś chory. Byliśmy przekonani, że zachowuje się tak, by zwrócić na siebie uwagę. Widzieliśmy w tym rodzaj pozerstwa. Takie jego zachowanie drażniło nas, bo wiedzieliśmy i Andrzej też przecież o tym wiedział, że myśli kreują rzeczywistość. Uważaliśmy, że to bardzo szkodliwe dla niego, że krzyczy o uwagę niszcząc sam siebie. Nie mogliśmy tego zrozumieć, bo przecież on był po jasnej stronie, innym dawał wsparcie, dobrą energią, a sam sobie dać tego nie potrafił – mówi Piotr Romanowski. Ja go pamiętam właśnie z tamtych czasów, gdy mówił, że zachorował. Przypominają mi się dwa obrazy: Jeden obraz wiąże się z naszą podróżą stąd, z Pupek, do Warszawy. Jedziemy samochodem z Waldkiem Czechowskim. Gdy po drodze mijamy las, Andrzej prosi byśmy się zatrzymali, bo on musi się energetycznie uporządkować. Widzę go jak wchodzi pomiędzy drzewa i stoi potem przytulony do brzozy. Obaj poszliśmy za nim i też staliśmy w milczeniu oparci o pnie.
Drugi to też podróżny obrazek. Planujemy podróż samochodem do Warszawy ze Staszkiem Sojką. Staszek obiecał Andrzejowi, że go ze sobą zabierzemy. Nie bardzo jednak wiadomo, gdzie Andrzej właściwie jest. Wiadomo tylko, że chce z nami jechać, że jest chory, źle się czuje i że trzeba go odnaleźć, bo on też chce do Warszawy. Jak dla mnie to już tutaj sprawa stoi na głowie, bo przecież on chce jechać, a to my mamy się postarać, żeby do nas dołączył. Znajdujemy go w końcu i pakujemy do auta, ale już od początku podróży coś jest nie tak. Nie dojechaliśmy jeszcze nawet do Olsztyna, a już jesteśmy wszyscy w dużym napięciu, bo Andrzej natychmiast potrzebuje wodę, bo pali go w gardle, ale to musi być specjalna woda, broń boże gazowana. Andrzej musi zaraz wziąć pastylkę, Andrzejowi jest duszno, niewygodnie. Cały czas krąży nad nami duch choroby. W końcu Staszek nie wytrzymuje i mówi: Andrzejku przestań się zajmować sobą, przestań się zajmować tymi chorobami. Jesteś poetą, porymuj nam. Zapadła cisza, bo Andrzej się obraził, ale po chwili słyszymy: Lepszy Żyd, niż nie-żyt żołądka. Dał chłopak radę. I wszystkim zrobiło się lżej.
– Ostatnim razem widziałem go jak już był chory. Przyjechał do Gołdapi z jakąś dziewczyną. Był bardzo chudy, ale nie przybity – wspomina Mirosław Słapik. Wydawało się, że to lepszy moment w tej jego chorobie. Mówił, że szukał ratunku w medycynie niekonwencjonalnej. Pamiętam też ostatni list jaki od niego dostałem. Była to prośba o książki. Specyficzna prośba: Przyślij – pisał. Jak nie przyślesz, to wpierdolę, bom wydobrzał i nabrał sił.