Stanisław Sojka opowiada, że czasem złościł się na niego. Irytowało go, że Andrzej ma kłopoty nie tylko z utrzymaniem siebie, ale jeszcze siedzi na głowie matce i spokojnie korzysta z jej pieniędzy. Chciał pomóc. Pod koniec marca 1992 r. rozmawiał z Andrzejem na Warmii w domu zwanym Robakiem i przyszła mu do głowy myśl, że mógłby wykorzystać swoją popularność i nagrać piosenki, do których Andrzej napisze teksty i w ten sposób Surynowi skapnie trochę grosza. Tamtego wieczoru napisali razem dwie: „Ciszę ratunkową” i „A ty serce świeć”. Od razu zaczęli je śpiewać na wiosce, po domach. Andrzej doczekał się jeszcze nagrań obu i kilku koncertowych wykonań, ale ten epizod nie rozwiązał przecież problemu.
W 1993 Andrzej powiedział Sojce, że jeśli już miałby pracować, to chciałby pracować w radio. Sojka uznał, że to doskonały pomysł. Miał przecież ucho, wiedział, że Andrzej jest do tego stworzony: mówił pięknym barytonem, miał świetną dykcję, aktorskie zdolności. Z pewnością oczarowałby słuchaczy. Poszedł więc Sojka do profesora Pałłasza, który był wówczas dyrektorem Programu II Polskiego Radia. Miał ze sobą słuchowisko poetyckie nagrane przez Waldka Czechowskiego, gdzie Andrzej czyta swoje wiersze. Profesor Pałłasz posłuchał i był zachwycony. Bardzo spodobał mu się głos Andrzeja i naprawdę miał ochotę dać mu pracę. Wymarzona sytuacja – poeta z pięknie postawionym głosem, z doskonałą dykcją, będzie mógł w radiu czytać swoje wiersze. Wkrótce pojawił się jednak pewien problem – jak się okazało – poważny. Trzeba było spełnić standardowe wymogi formalne. Napisać CV, podanie o pracę, zrobić jakieś badania – zwykłe rzeczy. To jednak dla Andrzeja było zbyt wiele. Nie dał rady podołać tej papierowej robocie i nic z pracy w radio nie wyszło.
Za to wcześniej, zanim nastała gospodarka rynkowa i łatwiej było coś zakombinować, wyszło. W 1983 Suryn za sprawą Andrzeja Różyckiego został na chwilę asystentem reżysera, ale oczywiście tylko na chwilę.
– Gdy pracowałem nad realizacją filmów przez dziwny zbieg okoliczności zatrudniałem poetów jako asystentów. Pracowali ze mną między innymi Andrzej Strąg, Staszek Jasiński no i Andrzej Suryn. Rzecz jasna nie było łatwo zatrudnić przy filmie przypadkową osobę. Na Andrzeju mi zależało, więc musiałem o niego walczyć z kierownictwem wytwórni – wspomina Andrzej Różycki. Umowę miał podpisaną jako asystent reżysera, tak było w papierach, ale jego zadanie polegało głównie na… organizowaniu alkoholu. No nie tylko, oczywiście, bo przy produkcji filmu trzeba robić wiele nie przewidzianych rzeczy i na bieżąco rozwiązywać przeróżne problemy. Może Andrzej nie był zbyt sumienny, ale na pewno był pomysłowy. Umowa z wytwórnią filmową dawała mu trochę pieniędzy i nie odbierała swobody, więc czasu miał nadal sporo i dobrze się bawił.
Jeszcze kilka razy wspominał przyjaciołom, że przydałoby się trochę zarobić. Mobilizowali się wtedy, próbowali coś załatwić. Waldemar Czechowski namawiał go, by swoimi rysunkami komentował nową rzeczywistość społeczną. Była szansa na współpracę na tym polu z Gazetą Wyborczą. Nie podjął wyzwania. Nie potrafił też pisać na zamówienie, choć miał takie propozycje. Zielone szkoły u Pietraszewskiej poprowadził tylko przez jednen sezon, w 1996 prowadził w Gorzowie kursy dla nauczycieli „Kreatywność słowa”, ale też tylko przez chwilę. I tak ze wszystkim.
– Pamiętam jak się ekscytował, że będzie żył z rzeźbienia. Jest praca, trzeba coś w drewnie robić na zlecenie Wigierskiego Parku Narodowego, cieszył się. Gadania o tym było mnóstwo, plany wielkie, a jak przyszło co do czego, to było jak zwykle: Andrzej znikł, bo szybko mu się znudziło, a robili inni – mówi Ryszard Latecki.
Lateckiemu Suryn przypominał tytułową postać z filmu Witolda Leszczynskiego „Żywot Mateusza”. Jest w tym filmie scena, gdy kilka osób idzie sadzić las. Mateusz jest z nimi, ale jakoś mu to sadzenie nie idzie. Posadził kilka drzewek i zapatrzył się w słońce, potem zupełnie się rozkojarzył i zasnął. Gdy przyszła pora obiadu, przy stole nikt nie miał do niego pretensji, że spał, gdy inni ciężko pracowali, wręcz przeciwnie, wszyscy patrzyli na Mateusza ciepło i chcieli wiedzieć, co mu się śniło. Chcieli słuchać jego opowieści. I Mateusz opowiadał swoje sny oraz niesamowite rzeczy: o słońcu, o chmurach. Oni słuchali z uwagą, bo sami, pochyleni nad ziemią, nie dostrzegli tego, co on potrafił zobaczyć. Andrzej był takim Mateuszem.