Na kolejny plener też pojechał chętnie. Zrobił instalację pod nazwą „Listy do Światła”. Na wzgórzu w Pupkach za domem zwanym powszechnie Bezat postawił stelaż, na którym zawiesił na sznurkach lustra. Odbijało się w nich słońce. Wystarczył delikatny ruch powietrza, by lusterka poruszyć, więc ciągle obracały się, kręciły, falowały, wirowały. W południe gdy słońce było wysoko bliki robiły teatr zajączków tuż przy konstrukcji, a rano lub wieczorem słoneczne zajączki widać było z bardzo daleka. Tańczące światełka wskazywały drogę do Pupek. „Listy do Światła” zainspirowały Ryszarda Lateckiego, który na kolejnym plenerze w Pupkach zrobił ich nocną wersję. Umieścił w dołku w ziemi kamień, zasugerował, że to głaz z nieba, do kamienia przymocował lusterko tak, by odbijały się w nim gwiazdy.
Dla warmińskiej społeczności Andrzej był też ekologiem. Znał przyrodę profesjonalnie, bo w okolicach Krzyża miał wielu przyjaciół leśników. Znał się na ptakach, ziołach, tropach zwierząt. Był dobrym obserwatorem, głęboko rozumiał przyrodę, a przy tym nie był nawiedzonym ekologiem, których w tamtych czasach było wielu. Nie gadał głupstw jak niektórzy ekolodzy- neofici – mówi Jan Rylke.
Na zaproszenie Aleksandry Pietraszewskiej, która w Nowym Kawkowie prowadziła gospodarstwo agroturystyczne i organizowała Zielona Szkoły prowadził z dziećmi zajęcia w plenerze.
– Był w tym znakomity. Bez problemu potrafił opanować grupę, zaczarował te dzieciaki – wspomina Aleksandra. Zabierał je na małe wyprawy do lasu czy na łąkę, opowiadał o roślinach i zwierzętach, w taki sposób, że słuchały z wielkim zaangażowaniem. Był dowcipny, mówił do nich wierszem, zaciekawiał ich i sam potrafił słuchać. Wszyscy uwielbiali zajęcia z nim. Dzieci zbierały zioła, kwiaty o potem wklejały je i opisywały w specjalnych księgach. Każda grupa tworzyła księgę-pamiątkę z wypraw. Miało to charakter zielnika, ale było czymś więcej. Dzieci pisały tam też wierszyki. To było inspirowaną przez Andrzeja kreacją, czymś zupełnie innym niż do tej pory widziałam. Długo przechowywałam te księgi, ale roślinki wykruszyły się i pani, która tu sprzątała, postanowiła się ich pozbyć. Te turnusy z dziećmi wszystkim przynosiły pożytek. Wszyscy byli zadowoleni, ale Andrzej-wolny duch niestety długo nie wytrzymał i kolejnego lata już nie chciał przyjąć tej pracy.
Takie wyprawy w przyrodę organizował nie tylko dzieciom z miasta przyjeżdżającym na zielone turnusy, również dzieci znajomych i nieznajomych mieszkańców okolicy pupczańskiej chętnie chodziły z nim na spacery. Zostało to im na długo w pamięci i, jak się później okazało, mocno je ukształtowało.
– Nie wiem, czy gdyby nie on i jego wiersze, w których jest tyle podziwu dla przyrody, ludzie zmobilizowaliby się potem w takiej skali w obronie starych drzew. Mieliśmy tu kilka lat temu taką akcję, przyszło wiele osób, a najbardziej aktywni byli młodzi ludzie, którzy jako dzieci włóczyli się z Andrzejem po łąkach i lasach – mówi Wacław Sobaszek.