Lata osiemdziesiąta, Gołdap – senne miasteczko na końcu świata, północno-wschodni skrawek Polski, głęboka prowincja.
– Wtedy to było zadupie, rosyjska strefa przygraniczna, gdzie trzeba było mieć przepustki i meldować się natychmiast po przyjeździe – mówi Darski. – Nic, tylko uciekać.
Słapik nie zamierzał uciekać, co więcej zamierzał przyciągnąć do Gołdapi ciekawych ludzi. Jeszcze pod koniec lat siedemdziesiątych założył tam grupę twórczą Dom Marka. Gromadził w niej różnych twórców. Robili happeningi i akcje plastyczne. W 1982 r. zaprosił do Domu Marka Suryna, Darskiego i Sobczaka, a zainteresowania Suryna i Darskiego przechyliły działania grupy w stronę literatury. Darski wspomina to w ten sposób:
– Przyjeżdżaliśmy razem do Gołdapi, dyskutowaliśmy przy dużych ilościach alkoholu, którego nigdy nie brakowało, chociaż wówczas był na kartki, uczestniczyliśmy w różnych spotkaniach poetyckich, wystawach, wernisażach. Kolaborowaliśmy z suwalskim tygodnikiem Krajobrazy, który zamieszczał nasze wiersze.
Jako Dom Marka organizowali wieczory autorskie, wyjeżdżali do Łomży, Warszawy, Suwałk, w galeriach, domach kultury, a także w prywatnych mieszkaniach wieszali na ścianach swoje wiersze i czytali je na głos. Z mniejszą lub większą intensywnością działali tak przez kilka lat. Dla Suryna, Darskiego i Sobczaka Dom Marka zrobił się jednak wkrótce za ciasny. Uznali, że przedsięwzięcie ma lokalny i zamknięty charakter, a oni mają ochotę na więcej. Wypisali się więc z tego grona i z inicjatywy Darskiego założyli – jak mówi Darski – triumwirat twórczy o nazwie SDS (Suryn-Darski-Sobczak). SDS jeździł po Polsce, czasem razem z innymi twórcami, na różnego rodzaju spotkania z publicznością. Bawili się tym, że są artystami, pisali manifesty, które nie miały nic wspólnego z ich rzeczywistymi artystycznymi dążeniami.
– To była totalna zgrywa, a ówczesne poważne czasopisma literackie, takie jak Radar czy Gazeta Młodych publikowały te nasze radosne wygłupy – cieszy się Darski. Robiliśmy też wystawy, np. pod hasłem „Wolność dla Marsjan” czy coś w tym stylu, różnego rodzaju prowokacje. Ogólnie świetnie się bawiliśmy.
Zimą 84 r. grupa SDS wybrała się na zgrupowanie poetów i literatów do Jeleniewa niedaleko Suwałk. Nocowali w hotelu Szelment. Zima była bezśnieżna, a Andrzej miał wielką ochotę pojeździć na nartach. Nie zraził się aurą, wypożyczył narty i…zjechał z hotelowych schodów. W pokoju mieszkali we czwórkę, razem ze Sławomirem Janowiczem, synem białoruskiego pisarza Sokrata Janowicza. Suryn miał ze sobą zachodnie markety i gdy po alkoholu był w dobrym humorze razem z Darskim przyozdobili boazerię poezją i rysunkami. Dyrekcja hotelu miała potem do nich spore pretensje, zapowiedziano, że zostaną obciążeni kosztami remontu.
– Nie zamierzaliśmy z Andrzejem się tym przejmować. Nie pracowaliśmy przecież, więc wiedzieliśmy, że żadnych pieniędzy nie da się z nas ściągnąć. Czyszczenie ścian też nie wchodziło w grę, bo straszne z nas były lenie. Sprawa skończyła się tak, że myśmy wyjechali, a Janowicz i Sobczak zostali, by posprzątać. Nie przyłożyliśmy ręki do dewastacji naszego dzieła – mówi Darski.
SDS zaczął wkrótce wydawać własny biuletyn. W latach 1984 -1988 powstało jedenaście numerów pisma, powielanego na kserografie w nakładzie 100 egzemplarzy i kolportowanego wśród znajomych. Pierwszy numer sfinansował Darski. Kolejne Sobczak. Biuletyn był też wydawany za pożyczone pieniądze. Ukazywały się w nim wiersze członków grypy i innych zaprzyjaźnionych poetów. Oprawę graficzną robił Marek Sobczak. Andrzej raczej nie mógł się do tego finansowo dołożyć, a ponieważ był włóczęgą i nie bardzo było wiadomo, gdzie akurat przebywa, nie uczestniczył też bezpośrednio w pracach nad powstawaniem pisma. Przysyłał listami swoje wiersze, czasem z własnej woli, czasem ponaglany przez kolegów. Nie był w tym zbyt rzetelny, bo jego utworów nie ma w kilku wydaniach. Wiersz „Oto” pochodzi z numeru opatrzonego tytułem „Pieśni z miłości i śmierci”, wydanego latem 1984.