Z Andrzejem to była przyjemność, z Markiem wysiłek – wspomina Darski. – Andrzej zorientował się szybko, że Marek nie działa na tej samej fali. Siedzieliśmy kiedyś we trójkę przy kawiarnianym stoliku, coś piliśmy i komponowaliśmy wiersze. Andrzej powiedział wers, ja dodałem swój, a potem Marek. To co dodał nie bardzo nam się spodobało. Ty, czeladniku, zapisuj, a nie gadaj, powiedział wtedy Andrzej. Marek poczuł się urażony. Powoli powstawał antagonizm między nimi. Dla Suryna był to rodzaj zabawy. Marek mocno to przeżywał. Był od nas młodszy i bardziej ambitny, być może dlatego gorzej się rozumieliśmy.
Marka Sobczaka interesowały bardziej sztuki plastyczne. Zilustrował potem Collage image znakomitą grafiką.
– Te surrealistyczne teksty na początku zupełnie do mnie nie trafiały. Odrzuciłem je. Wróciłem do nich dopiero po pewnym czasie i po kolejnym czytaniu zrozumiałem, że to jest coś fantastycznego – mówi autor grafiki.
Po 87 roku, gdy Darski pracował w Warszawie w tygodniku „Solidarność”, a Andrzej na Ursynowie w ośrodku psychologicznym, wrócili do wspólnego pisania poezji tak jak wcześniej w Węgorzewie. Powstały kolejne poetyckie kolaże, bardziej zwarte, krótsze, chyba nawet bardziej spójne – mówi Darski. Te wiersze krążyły tylko wśród przyjaciół i nigdy nie trafiły do szerszej publiczności.
Pink Floyd. I jaka jeszcze muzyka poruszała ich emocje?
– Tego lata w Węgorzewie słuchaliśmy głównie „Songs from the Wood” Jetro Tull. Andrzej gdzieś dorwał tę płytę i nie rozstawaliśmy się z nią. Były też wiersze inspirowane muzyką Roxy Music, zachwycał nas głównie utwór „A Song for Europe” z płyty Stranded. Na kanwie tego utworu powstał wiersz „Collage dla Europy”. Był on wyrazem naszej tęsknoty za starym duchem kontynentu, bo wtedy, gdy granice były zamknięte, nikt nawet nie przewidywał, że będziemy kiedyś w zjednoczonej Europie. A my marzyliśmy żeby się przemieszczać, żeby odwiedzać europejskie galerie i muzea, kupować najnowsze płyty, żeby poczuć inny świat. Nie było wtedy na to żadnych szans, tworzenie, życie imaginacją było ucieczką od tej szarej rzeczywistości. Nie mogę jednak powiedzieć, że reżim systemu nas w jakikolwiek sposób zniewalał. Żaden system nie był w stanie nas zniewolić, ponieważ bardziej byliśmy zainteresowani życiem politycznym i społecznym trzmieli lub kijanek, niż ludzkim – wspomina Darski.
– Puściłem kiedyś Andrzejowi płytę Laurie Anderson, a on nosem kręcił. Jednak gdyby Darski odkrył tę samą płytę, Andrzej uznałby, że to najlepsza muzyka na świecie – przypomina sobie Marek Sobczak.
No tak. Laurie nie. Przynajmniej nie teraz. Za to ze Stanisławem Pławskim słuchał namiętnie muzyki klasycznej i jazzu.
– Słuchaliśmy z kaset odtwarzanych na bardzo kiepskim sprzęcie. Ja mam dobre ucho i dziś nie wyobrażam sobie takiego traktowania muzyki, ale wtedy nie mieliśmy dostępu do nagrań dobrej jakości. Nie miało to jednak znaczenia, chodziło o ducha, który przemawiał do nas z tych dźwięków. Pilnie śledziliśmy i łowiliśmy to, co w muzyce było dla nas najważniejsze – wspomina Pławski, który już parę lat później mógł się cieszyć porządnym sprzętem, jak na melomana przystało.