Strona 5 i 6

No, to teraz będę poetą!

Jako poeta pierwszy raz zaistniał w 1976 r, miał wtedy dwadzieścia cztery lata. W Olecku na konkursie młodych twórców jego wiersz „Na poświęcenie kawałka ziemi” zajął wówczas pierwsze miejsce. Ten sukces pozwolił mu uwierzyć, że to co robi ma wartość. Jego mama, Walentyna Suryn wspomina, że wiersze pisał właściwie od zawsze, zamykał się w swoim pokoju z notesem i wciąż coś zapisywał, ale nigdy się nie chwalił, nigdy nie chciał jej niczego przeczytać. Ten wiersz jej jednak przeczytał – w kuchni za zamkniętymi drzwiami, bo nie chciał, by ojciec usłyszał. Pani Walentyna podobno się popłakała.

Ojciec, nauczyciel fizyki, gonił go do przedmiotów ścisłych, nie pochwalał humanistycznych zainteresowań, więc Andrzej swoje pisanie przed nim ukrywał. Zmarł w 1979, nie miał okazji obserwować Andrzeja zmagań, pewnie chciałby go z tej drogi zawrócić.

Andrzej się jednak bardzo cieszył, gdy wrócił z Olecka z pierwszą nagrodą i już w drzwiach zakomunikował matce z całą mocą: „No, to teraz będę poetą!”. I słowo się rzekło.

– Chyba nikt prócz Walentyny nie interesował się tym, co Andrzej pisze. Może jeszcze Magda, kuzynka Andrzeja, a moja ciocia, która jest lekarzem i mieszka w Nowej Soli – mówi Piotr Derlacz. Jego zainteresowania sztuką, pisaniem były lekceważone, w rodzinnych komentarzach pojawiały się tylko uwagi tego typu, że mógłby się w końcu wziąć w garść, zabrać do roboty i zacząć zarabiać.

Nasza rodzina jest bardzo praktyczna: lekarze, pracownicy banku, nauczyciele, przedsiębiorcy – nie ma w tym gronie artystów. Andrzej był kimś niezwykłym na tle tych uporządkowanych ludzi, ceniących mieszczańskie i katolickie wartości.

Poznałem go, gdy byłem dzieckiem. Jeździłem z rodzicami do Krzyża, bo tam mieszkała moja babcia, siostra cioci Walentyny. Moja mama pielęgnowała rodzinne kontakty, więc przy okazji odwiedzaliśmy też ciocię Walentynę. Andrzej był wówczas dla mnie niezwykłą postacią, intrygującym mieszkańcem przestronnego mieszkania cioci. Miał w nim swój pokój pełen książek i rozmaitych tajemniczych drobiazgów. On i ten pokój dla kilkuletniego chłopca to było jak innyświat, inna bajka. Zaprzyjaźniliśmy się mocniej, gdy byłem na studiach, spotkałem go wtedy zupełnie przypadkowo na jednej z domowych wystaw w Warszawie u Jana Rylkego. Wtedy spotkaliśmy się na innym gruncie, poza rodziną i odtąd mocno się do siebie zbliżyliśmy.

Jego światopogląd zawsze mnie intrygował, a nasze relacje budowały się latami. Ojca Andrzeja słabo pamiętam, bo zmarł, gdy byłem dzieckiem. Był nauczycielem fizyki, w domu podobno bardzo surowy i dyscyplinujący, nieprzychylny dla zainteresowań syna. Matka za to po cichu Andrzeja wspierała. Była silną osobowością, miała duże poczucie humoru, potrafiła łagodzić konflikty i obracać w żart to niezadowolenie rodziny. Nie sądzę jednak, by te uwagi bliskich typu – Andrzej weź się do normalnej pracy, były na tyle silne, że mogły stanowić dla Andrzeja jakiś problem. Jeśli był problem, to raczej brał się z niego samego, z jego samoświadomości i rozeznania w sytuacji – uważa Piotr Derlacz.

Jesteśmy na początku surynowej drogi, kiedy Andrzej był młody, a czasy były takie, że nawet wypadało się na nie wypiąć i być lekkoduchem. Nie było powodu, by zawracać sobie głowę pospolitymi sprawami, więc na razie większych problemów Andrzej nie miał. Możemy spokojnie przyjrzeć się jego poetyckim przygodom, bo akurat po tym sukcesie w Olecku wszystko zaczęło się rozkręcać i sprawy bardzo przyspieszyły.

Poprzednia Następna